Amerykańska przygoda – rozdział 6 – ARIZONA, WIELKI KANION
🌅ARIZONA – THE STATE OF GRAND CANYON! Tak dumnie brzmią napisy na tablicach rejestracyjnych samochodów jak tylko wyjeżdżamy do Arizony! Granicę stanu przekraczamy w pobliżu wielkiej Zapory Hoovera! W Ameryce jest fajnie – tablice rejestracyjne nie są święte – można na nich pisać co się chce, a jak się ma czym pochwalić, to się chwali.
🌅🍀Noc przed wizytą spędzamy we Flagstaff, małym miasteczku przez które przechodzi Droga 66. To już drugie spotkanie ze słynnym, amerykańskim traktem. Dlaczego Flagstaff, skoro jest oddalone od brzegu kanionu o prawie 80 mil? Ceny! Po prostu ceny! W Grand Canyon Village na południowym klifie wielkiej rozpadliny, nie dało się znaleźć niczego poniżej 250 dolarów za noc. We Flagstaff było normalnie, poniżej stówy! Trzeba było tylko dwie godziny wcześniej wstać, ale czego się nie zrobi dla takiej różnicy w pieniądzach…
🌅🍀🌿Dojeżdżamy! Przed wjazdem bramki! W Stanach jest pięknie rozwiązana sprawa opłat za dostęp do parków narodowych. Po pierwsze płaci się tylko za wjazd, wszystko co za bramką jest za darmo (pod pojęciem wszystko mam na myśli: parkingi, wahadłowe busy rozwożące turystów pomiędzy znaczącymi atrakcjami, wieże widokowe, tarasy i inne – za pamiątki i jedzenie płacić trzeba jak wszędzie). Po drugie płaci się tylko za samochód, a nie za ilość osób które przewozi (oczywiście chodzi o samochód osobowy – nie mam pojęcia jak się sprawa ma z autobusami). Po trzecie można kupić karnet na wszystkie parki narodowe w całych Stanach za kwotę 80 dolarów (tyle kosztowała w 2019 roku, teraz pewnie więcej), czyli niewiele, biorąc pod uwagę, że koszt wjazdu do jednego to jedna trzecia tej kwoty! To się nazywa pomysł na zachęcanie do zwiedzania, pomysł na udostępnianie zasobów szerokim masom, pomysł na to żeby wszyscy, a nie tylko nieliczni, mieli możliwość obcowania z niesamowitą, amerykańską przyrodą…
🌅🍀🌿Wreszcie parkujemy! Jest chłodno! Zupełnie inaczej niż wczoraj w Las Vegas, czy nad zaporą Hoovera. Musisz wiedzieć, że jesteśmy na wysokości powyżej 2000m.n.p.m. Wkoło skalista równina, pokryta rzadkimi zaroślami i gdzieniegdzie drzewami. Wysokość niewiele poniżej skalistych grani Tatr. Nie ma tu jednak śniegu w sierpniu, na takie ekscesy południowe Stany mają jednak za ciepły klimat.
Podchodzimy! 🌅🍀🌿Wyłania się! Nie lubię słowa “niesamowite”, bo jest bardzo nadużywane, ale to co widzimy naprawdę jest niesamowite. Podchodzisz do krawędzi i okazuje się, że wielką równinę przecina WIELKA ROZPADLINA. W pierwszej chwili nie widzisz, wijącej się gdzieś na dnie, rzeki Kolorado. Nie wierzysz, że to wielkie, ziejące głębią COŚ, wyrzeźbiła ta mała rzeczka. Rzeczka, bo z tej perspektywy, to wąska, ciemna wstążka…
🌊🌊Co do “rzeczki” Kolorado, to wcale nie jest pewne, że ona była sprawczynią tej nieziemskiej atrakcji. Wiele teorii temu zaprzecza, a niektóre mówią że to wręcz niemożliwe, bo rzeka musiałaby pierwotnie płynąć pod górę. Ostatnia teoria mówi o wielkiej anomalii sejsmicznej, która wypiętrzyła cały płaskowyż, pozostawiając szczeliny, a woda dokończyła tylko rzeźbę terenu. Są i tacy, którzy twierdzą, że nie ma możliwości, ani tyle wody, żeby rzeka mogła tą nieprawdopodobną czeluść wyrzeźbić. Zostawmy to, nie jest to istotą tutejszych rzeczy…
🌅🍀🌿Dobrze, że jest taka przejrzystość powietrza. Podobno nie zawsze widoczność jest aż tak łaskawa. Mamy szczęście, przecież napięty plan nie uwzględnia kolejnego dnia w tym miejscu! Skały przeciwnej krawędzi oddalone są od nas jakieś 20-30 kilometrów. Pomiędzy krawędziami zieje wielka pustka. Latają drapieżne ptaki – chyba polują na wszechobecne tutaj wiewiórki. Na krawędzi mnóstwo ludzi! Wszyscy robią zdjęcia, nieważne jakie – pojedyncze, grupowe. Każdy chce się pochwalić sobą na tle tego widoku. Zaskakująca przestrzeń – tak jednym zdaniem można to określić. Spacerujemy brzegiem, od czasu do czasu siadamy. Widok hipnotyzuje, budzimy się z letargu, idziemy dalej, znów przysiadamy i tak w kółko…
🌅🍀🌿🌊Nie zaplanowaliśmy zejścia w głąb rozpadliny. Szkoda, teraz żałuję. Na dnie jest nawet schronisko i baza namiotowa. Miejsce w schronisku trzeba rezerwować z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem. Tak to jest, bo to przecież unikatowe miejsce na świecie. Kiedyś jeszcze zaplanujemy taki spacer! Taki wypad w góry, tylko odwrotnie. Najpierw w dół, a z powrotem pod górę. W jeden dzień chyba się nie da tego zrobić – zbyt męczące i musi być przedzielone noclegiem. Przewyższenie jakie trzeba pokonać, to około 1800 m w jedną stronę. Dużo! Więcej nawet niż z parkingu w Palenicy Białczańskiej na Rysy! Może kiedyś się wybiorę, zobaczymy…
🌅Jeszcze jedno miejsce jest warte zobaczenia! DESERT VIEW. Kamienna wieża na skraju Kanionu i znów niesamowity widok. Jest zachód słońca. Nie jest wyraźny bo słońce chowa się częściowo za chmurami. Skały powoli z pomarańczowych stają się szaro-fioletowe! Zmierzch nad Kanionem ma specyficzny urok. Jeszcze ostatnie spojrzenia, jeszcze jakieś pamiątki zakupione u starej Indianki Navajo, i tyle… Wielki Kanion długo jeszcze pozostanie pod powiekami. My jedziemy dalej! Ciekawe, czy coś przebije tą atrakcję w całych Stanach…
😎Pozdrawiam serdecznie! Wojt Cz