KILIMANJARO – ZDOBYWANIE WIELKIEJ GÓRY – cz.4 – ATAK SZCZYTOWY

Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
  • 🇹🇿KILIMANJARO – ATAK SZCZYTOWY!🏔

    🏔Kolejne 2 dni zmęczyły mnie tak jak nic innego na świecie!

    🏔Zaczęło się! Szybkie spanie, szybkie pakowanie. Jest 22.00 trzynastego lutego 2024. Za 2h zaczną się Walentynki. Nie ubieram się na full, we wszystko co aktualnie posiadam. Dwie ostatnie warstwy (kurtkę goretexową i puchową podpinkę do niej) zostawiam na później. Wiem, że się dużo pocę jak idę pod górę. Chcę tego uniknąć. Nawet nie wiem jaka jest teraz temperatura w obozowisku, ale na szczycie będzie poniżej minus 10 stopni. Chcę mieć coś na zapas. Mam na sobie tylko koszulkę, bluzę i lekką puchówkę. Powinno na początek wystarczyć.

    🏔Ruszamy! Denis prowadzi. Idziemy gęsiego bardzo powoli. Jeden krok trwa dłużej niż sekundę. Przy każdym kroku przednia stopa niewiele wyprzedza poprzednią. Jest stromo! Całe zbocze po którym idziemy pokrywa wulkaniczny, osypujący się żwir. Idziemy zakosami. Nasi przewodnicy są gdzieś obok. Idą po kamieniach, równolegle i dopingują nas. Oddech się rwie, choć tak wolnym tempem nie szedłem nigdy w życiu. Pole-pole. Nie pozwalają wyprzedzać, żeby nikt nie przyśpieszał. Wszyscy tak samo, jeden za drugim.

    🏔Obok mnie idzie jeden z tragarzy. Nazywamy go Happy-Happy, bo takiego okrzyku często używa. Niesie wielkie termosy z naparem imbirowym i kubki dla wszystkich. Będzie dodatkowa porcja płynu. Happy-Happy idzie i pociesza… 

    – Hakuna Matata – Nic się nie martw – śpiewa nam i często wykrzykuje – Happy Happy! – Pole Pole! – i znów śpiewa piosenkę. Jego wewnętrzna radość jest w stanie pocieszyć nawet otaczające skały, ciemną, zimną nocą. Nasz nastrój też się podnosi, przynajmniej mój.

    🏔Przerwa – Picie – Pole-pole – Picie – Hakuna Matata – Batonik i rozlewająca się po ustach (ale jakby też po całym mózgu) słodkość – Pole-pole – Przerwa – Picie…

    🏔Postój to ulga. Nie musisz iść i oddech się na chwilę wyrównuje. Znów bierzesz do ręki schowany do kieszeni baton (dziękuję w myślach koledze, który poradził mi, żebym zakąski trzymał w kieszeniach, a nie w plecaku, bo pewnie wcale bym nie jadł, gdybym za każdym razem miał go zdejmować). To nie tylko bezcenna energia, to też słodka nagroda. Lubię się nagradzać. Nagrody są super, zwłaszcza tutaj, gdzie wszystko poza nagrodą jest udręką. Umysł jest jak dziecko, wystarczy na chwilę odwrócić uwagę, a już zamiast łez pojawia się uśmiech, albo odwrotnie. Nagle robi się zimno. Bardzo zimno. “Denis, let’s go. It’s getting cold” mówię. Mam dodatkowe warstwy w plecaku, ale jak je teraz założę to zaraz, w czasie marszu, będę zdejmował. Za duży wydatek energetyczny takie zakładanie i zdejmowanie, a jeszcze trzeba wypakować i spakować do plecaka. Nie ma wyjścia, trzeba iść. Marsz grzeje nawet lepiej niż ubranie. Znów czuję krople na czole, wsiąkające w polarową czapkę. Po kilku krokach znowu jest ciepło, wręcz gorąco, ale też znowu rwie się oddech. Coś za coś, jak w życiu…, jak zawsze…

    🏔Jest coraz ciężej. Coraz wyżej. Coraz mniej tlenu. K**wa! Zamarzła mi rurka od bukłaka! Na szczęście wypiłem już 3/4, a mam jeszcze 2 termosy. 

    🏔Przerwa – Picie – Napar imbirowy od Happiego – Pole-pole – Egipskie ciemności rozjaśniane tylko białymi plamami światła rzucanego przez czołówki – Przerwa – Picie…

    🏔Plecak już dawno oddałem któremuś z przewodników – Piosenka – Pole-pole… I jesteśmy na skraju kaldery. Pierwszy wierzchołek wulkanu Kibo zdobyty. GILMAN’S POINT. 5685 m.npm. I wtedy wschodzi SŁOŃCE…

    🏔Kolejne kroki to jakby spacer w miodzie. Każdy ruch jest tak powolny i tak trudny jak żaden dotąd. Idziemy dalej kalderą. Przez ŚNIEGI KILIMANDŻARO! Śnieg jest bardzo twardy. Kijek nie chce się wbijać. Następny wierzchołek STELLA POINT 5756 m.npm już widać. Normalnie mógłbyś dojść w 5 min. Mnie DZISIAJ, TUTAJ zajmuje TO pół godziny. JESTEM! Siadam pod znakiem. Dalej K**WA nie idę, krzyczę do tego przewodnika który jest przy mnie. PO CO MI TO?! Czy muszę się zajechać na amen? Co ja tam takiego zobaczę na tym UHURU, a trzeba przecież jeszcze jakieś 130 m do góry i chyba z 800 m w dal. NIE IDĘ! NIE MA MOWY! Ten mały, czarnoskóry skubaniec mnie motywuje. Pyta czy boli mnie głowa, czy rozpiera mi skronie. Mówię, że nie, ale tętno mam ze 180… 

    – To nic – mówi – nie jesteś chory, tylko baaaardzo zmęczony. Dojdziesz! Ja ci pomogę! Wstaję i idę…

    🏔Mijam jeden przesmyk skalny, drugi, trzeci i znów siadam na tym twardym śniegu. NIE IDĘ! F**K OFF! K**WA! S****DALAJ! Ten znowu. Nie jesteś chory! To już tylko 40m do góry i jakieś 400m do przodu. Szepcze jak szatan. Nie dam rady – nie dam rady – powtarzam już jak w transie. Ostatnie 100m szedłem chyba z pół godziny. 

    🏔Nagle patrzę! Idzie w dół jakaś kobieta, ma sine usta i oczy postawione w słup. Przewodnik ją prowadzi pod rękę. Ona już nic nie widzi, nic nie słyszy i nic nie czuje. Tak się zachowuje chyba tylko człowiek, któremu już jest obojętne czy umrze, czy nie. Schodzi. Tracę ją z oczu. Obok mnie siada jakiś inny przewodnik i mówi. “Musisz słuchać swojego ciała – jak nie dasz rady, to nie idź. Pamiętaj, że musisz jeszcze zejść do Kibo Huts, ponad 1000m w dół” To jak głos rozsądku. Myślę jeszcze o żonie, której obiecałem, że wrócę, a naprawdę nie jestem pewien, czy jak wejdę na UHURU, to spełnię swoją obietnicę. Podejmuje ostateczną decyzję. WSTAJĘ I ZACZYNAM SCHODZIĆ! Jezu, jaka to ULGA! Mój przewodnik zdaje się rozumieć, że mnie już nie zmotywuje i wreszcie odpuszcza. Krzyczę jeszcze za nim! Pilnuj Andrzeja! Andrzej szedł ze mną noga w nogę przez ostatnie 500m. A dzieli nas jakieś 30 kg masy ciała. Masa i wysportowanie nie ma tu jednak większego znaczenia. Brak tlenu wyrównuje różnice między ludźmi.

    🏔IDĘ W DÓŁ! Z jednej strony odczuwam tą ogromną ulgę, a z drugiej mam spuszczony łeb… Byłbym wielkim kłamcą, gdybym powiedział, że nie żałuję tego UHURU. Wiem jednak, że podjąłem dobrą decyzję. Na razie rozpiera mnie radość, że już nie muszę… Nic nie muszę, chociaż nie… Muszę jeszcze zejść kilometr w dół… Zdobyłem Kilimandżaro, choć nie wszystkie 3 wierzchołki… Tak sobie tłumaczę… Byłem tam, czy nie byłem… No byłem – zdobyłem – ale jednak nie do końca… Wyjmuję telefon, mam zasięg tanzański, słaby ale na smsa wystarczy… “Wszystkiego najlepszego z okazji Walentynek Kochanie – piszę – jestem po! Schodzę!  wszystko O!” Ale do obozowiska KIBO jeszcze kawał drogi… Ogromny kawał. Jeszcze w takim słońcu… Już przynajmniej wiem, dlaczego wchodzi się w nocy… Na wejście w dzień nie byłoby szans dla większości z nas.

    🏔Zejście do KIBO to kilka godzin. Ciężkiego oddechu już nie ma. Bardzo męczące, ale do zniesienia. Tym bardziej, że jest nadzieja na chwilę odpoczynku… na leżąco… Gdzieś w połowie stoku czekają na nas nasi opiekunowie z sokiem pomarańczowym. Niesamowite! Wyszli specjalnie, żeby przywitać nas takim smakołykiem! Nie musieli tego robić, to zwykła uprzejmość. Kubek zimnego soku na suche gardło to jakby… sam Jezusek bosymi stópkami itd… Wchodzę do schroniska i rzucam się na moje łóżko tak jak stoję. Nie zdejmuję nawet butów. Nakrywam się śpiworem i zasypiam bardzo twardo… na pół godziny…

    🏔Powoli schodzą się wszyscy. Powstaje mały harmider. Słychać zduszone głosy rozmów. Bardzo trudno nam wszystkim powstrzymywać emocje. Rozmowy są coraz głośniejsze. Sen odszedł jeszcze szybciej niż przyszedł. Kaśka mówi, że zaraz przyniosą lunch, a potem pakujemy się i wychodzimy. Kolejny kilometr w dół i 9 km w dal. A przecież w ciągu ostatnich 36 godzin spaliśmy zaledwie 4 godziny i to nie nie jednym ciągiem. Nie możemy tu jednak zostać. Po pierwsze: taki był plan. Po drugie: nie ma tu miejsca, bo kolejne ekipy już się schodzą, żeby jutro mieć swoją szansę na szczyt. Po trzecie: dobrze by było, żeby zejść poniżej 4 tysięcy. Najważniejsze by nie odczuwać skutków choroby wysokościowej. Niektórzy z nas odczuwają. I to wyraźnie…

    🏔Jedzenie dodaje energii. Spacer w dół nie jest aż tak uciążliwy jak myślałem, że będzie. Raptem w niecałe 4 godziny jesteśmy na dole w HOROMBO HUTS. INNE ŻYCIE. TU SIĘ ODDYCHA! Chociaż w dalszym ciągu bardzo wysoko 3720 m.npm…. A przecież w tamtą stronę tak ciężko mi było tu dojść. Jeszcze przedwczoraj miałem tu zadyszkę w drodze do toalety oddalonej o 50 m od mojego domku. Jemy, idziemy, spać. Jest 21.00 Ponad CZTERDZIEŚCI GODZIN bez snu, nie licząc dwóch niedługich drzemek… 

    🏔Następnego dnia już tylko (bagatela) 20 km drogi i 2000 m w dół. Do bramy Parku Narodowego, gdzie zaczynaliśmy trekking…  Tym razem zmiana pięter roślinnych jest znacznie szybsza. Pustynia alpejska, później piętro traw i niskich zarośli, na końcu deszczowy las równikowy. Bagatela to nie była, doszedłem na ostatnich nogach, ale szczęśliwy. Dodam, że na spuchniętych nogach, co odkryję odopiero następnego dnia. Odwodniony, głodny, ale szczęśliwy… To już koniec. Nareszcie! To nie tylko koniec męczącej części naszej wyprawy, ale też koniec tego ogromnego stresu. Wyjdę – nie wyjdę – wyjdę – jednak nie… Nasza tanzańska ekipa szykuje nam ostatni lunch. Potem najedzeni, napojeni przystępujemy do chwili chwały…

    🏔Wszyscy dostajemy dyplomy zdobycia KILIMANJARO! JA TEŻ! Na moim jest napisane, że Wojciech Cz zdobył KILIMANJARO STELLA POINT. Jest wysokość, jest też czas. Siódma rano! Nie wiedziałem, że to było tak wcześnie, ale Kaśka twierdzi, że wszystko miała pod kontrolą… są piosenki, są tańce, są pamiątkowe zdjęcia, są uściski rąk, są przytulenia z naszymi afrykańskimi opiekunami. Są łzy wzruszenia… Chłopaki z Tanzanii już wykąpani, w cywilnych strojach – teraz dopiero można zobaczyć jak naprawdę wyglądają ich twarze. Nie zakutani po uszy, w czapkach, buffach na twarzach, tylko normalnie. Jest trochę śmiechu. Na mnie wołają Papa Camera, na Tomka Papa Simba. Ja mam ksywkę bo noszę aparat, Tomek ma siwą brodę na twarzy, ale dlaczego Papa… nie mam pojęcia… Wszystko mija. Kilimandżaro to już historia.

    🏔Na teraz jedna refleksja… NIGDY WIĘCEJ! Ale ile ja takich refleksji już miałem w życiu – nie policzę nawet…

    🏔Z perspektywy kilkunastu tygodni wrażenia są bardziej poukładane. Czy warto było zdobywać Kilimandżaro? Na pewno nie miało to nic wspólnego z przyjemnością chodzenia po górach jakiego dotąd doświadczałem. Nie było tu zwykłego zachwycania się widokami. Zdjęcia robiłem bardziej z reporterskiego obowiązku, niż starannie dobierając kadry i doświadczając przyjemności obserwowania obrazu przez wizjer. Nie było żadnego luzu. Ogrom przedsięwzięcia i jego koszt nie pozwoliły na dopuszczenie do głowy możliwości odpuszczenia. Mimo, że cały czas brałem pod uwagę, że nie wejdę na szczyt, stresowałem się co będzie jak nie wejdę. Wiedziałem, że jak tylko rozpoznam, że cała sprawa zagraża mojemu życiu lub zdrowiu – odpuszczę. Nie miałem tylko pojęcia jak to rozpoznam i czy rozpoznam właściwie. Czy nie będę chciał wejść na szczyt, pomimo, że będę na skraju wyczerpania? Myślę, że to jedna z przyczyn, dla której odpuściłem najwyższy wierzchołek. Obiecałem przecież żonie, że wrócę. ŻE NA PEWNO WRÓCĘ! Nie mam też już 20, ba nawet 30 lat! Możesz mi wierzyć lub nie, ale tam na górze wcale nie byłem pewien, że mam jeszcze rezerwę sił. Jest duże prawdopodobieństwo, że miałem, ale pewności nie było. Dlatego zawróciłem. Żałuję i nie, jednocześnie. Jest coś takiego w człowieku, że gdy ma podstawowy cel, to jego realizacja w 99% nie jest realizacją wcale. I dlatego żałuję. Z drugiej strony nie mogę sobie wyobrazić niczego więcej na tym Uhuru, niż doświadczyłem do tamtej pory, dochodząc do STELLA POINT. Doświadczyłem zmęczenia, braku tlenu, twardego śniegu Kilimanjaro, niesamowitych emocji związanych z nocnym atakiem szczytowym, z możliwościami własnego ciała wobec wysiłku trwającego ponad 30 godzin, z raptem 2h przerwą na sen. Doświadczyłem wszystkiego, czego doświadczyli pozostali. Nie doświadczyłem tylko ostatecznej satysfakcji, że stanąłem najwyżej. Że już żadnego kroku wyżej się zrobić nie dało. Nie doświadczyłem też tego, że zmęczenie mogłoby być takie, że nie byłbym w stanie zejść. Ważąc ponownie i ciągle wszystkie za i przeciw, uważam że podjąłem właściwą decyzję, choć nie mam żadnej pewności, że podjąłbym taką samą, gdybym stanął przed nią jeszcze raz, z dokładnie takim samym bagażem doświadczeń.

    🏔Pozdrawiam serdecznie! Wojt Cz🍀🍀

Dodaj komentarz

Ostatnio dodane


Obserwuj mnie w Social mediach!

„Ciasto Marchewkowe i Kawa”