KILIMANJARO – ZDOBYWANIE WIELKIEJ GÓRY – cz.2

Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
  • 🗺KILIMANJARO WCIĄŻ CZEKA! 

    NIEZMIENNIE W TYM SAMYM MIEJSCU CO ZAWSZE!🇹🇿

    ⏰️Na szczęście udało nam się wyspać po po długiej podróży. To ważne, bo z doświadczenia wiem, że trekking jest wtedy znacznie weselszy. A wesołości naprawdę mi trzeba, żeby odsunąć od siebie te wszystkie lęki.

    🧰🚀Nasz hotel trzyma afrykański poziom (oczywiście ten poziom z wyobrażeń, bo przecież nie mam za wiele afrykańskich doświadczeń). W łazience jest jakiś skomplikowany, wielo-kurkowy system uruchamiania ciepłej wody. Jest włącznik elektryczny do bojlera, a bojlera nie ma. Włącznik działa, sprawdziłem bo recepcjonistka kazała włączyć zaraz po wejściu do pokoju. Bojler w dalszym ciągu nie pojawił się, ale ciepła (no… trochę bardziej niż letnia) woda jednak była.

    🥬🫘🥦Śniadanie jest również afrykańskie (znowu stereotypizuję, ale niech na razie tak będzie). O wszystko trzeba się upominać, na szczęście z uśmiechem spełniają prawie każdą prośbę. Widocznie taka właśnie tu jest kultura obsługi. Wysoka – ale na żądanie. Ważne, że wyszliśmy najedzeni. Diuramid wzięty (lek wspomagający przeciwko chorobie wysokościowej), rekonesans wokół hotelu zrobiony (ładne kwiatki tu rosną), spakowani do sporego busa. Wyjeżdżamy! Jeszcze kilka fotek naszej Góry z poziomu hotelu, bo nagle chmury odsłoniły jej wierzchołek i już!

    🗻🪂🗻Nasza ekipa, to pozbierane z różnych zakątków Polski (i nie tylko) 12 osób. Internet wiele ułatwia. Kiedyś skrzyknięcie takiej ekipy było zdecydowanie trudniejsze. Nie mam obaw. Wszyscy są pogodni i dobrze nastawieni do świata. Nie wymądrzają się. Nie stroją w piórka górołazów, ale też nikt nie umniejsza swojej wartości i przygotowania. Góry przyciągają nieprzypadkowych ludzi. Znowu sprawdziła się ta zasada. Ja też jestem coraz mniej przypadkowy na takich wyprawach. Bardziej otwarty, bardziej tolerancyjny. Lubię w sobie tą przemianę. Kiedyś byłem mocniej zdystansowany do ludzi i bezkompromisowy. Dzisiaj mam zdecydowanie więcej luzu. Bezkompromisowość w życiu może się przydaje, ale nie pozostaje bez wpływu na psychikę.

    🌐🧭🌐Afryka – ten prawdziwy Czarny Ląd, już za równikiem, już bez bezpośrednich wpływów Europejczyków, wygląda ciekawie. Nic w niej strasznego. Ludzie żyją, ubierają się może trochę inaczej, ale wciąż tak by na innych zrobić wrażenie. Uśmiechają się, handlują, pracują, wożą wodę, rozmawiają między sobą itp. Nic takiego, co by mogło wprawić w jakieś większe zaskoczenie, a takiego chyba spodziewała się moja podświadomość… Mają po prostu ciemniejszą karnację i na pierwszy rzut oka widać, że warunki do życia są tutaj skromniejsze i trudniejsze niż w Europie, ale to wszystko… jak zdobędę większy ogląd i sobie wyrobię zdanie, to coś więcej jeszcze napiszę…

    🕚⚙️🪪Mieliśmy wczoraj briefing odnośnie wyprawy. Na spotkanie przybyli nasi tanzańscy przewodnicy. Kilka istotnych informacji. Sprawdzenie podstawowego ekwipunku. Bakari (szef całego przedsięwzięcia) czytał listę potrzebnego sprzętu, my podnosiliśmy ręce jeżeli mieliśmy daną rzecz na stanie. Najważniejszą dla mnie informacją było, żeby absolutnie nie ukrywać żadnych sygnałów swoich niedomagań zdrowotnych, mówić o tym co się z nami dzieje podczas trekkingu, o samopoczuciu, a nawet o emocjach. Nie będzie żadnych pytań uważanych za głupie. Lepiej nie lekceważyć spraw, które na pierwszy rzut oka mogą wydać się błahe, a będą skutkowały poważnymi konsekwencjami. Nie decydujmy o tym sami. Lepiej się podzielić wątpliwościami. Niech nasi przewodnicy, mający większe doświadczenie, ocenią powagę (bądź nie) sytuacji. Szczerze mówiąc, bardzo mnie to uspokoiło…

    🗣👥️Obsługa jaka z nami idzie to dwadzieścia kilka osób. Każdy z nas będzie miał tragarza. Oprócz tego cały ekwipunek kuchenny, żywność, podstawowy sprzęt campingowy itp. Może się to wydawać dziwne niektórym. Zwłaszcza doświadczonym górołazom, przyzwyczajonym do noszenia swoich gratów na własnych plecach. Tragarze to jednak konieczność. Przynajmniej w świetle przedstawionych nam informacji. Po pierwsze musisz być jak najmniej zmęczony podczas decydującego dnia ataku szczytowego. Po drugie – ci ludzie nie mają za wiele innych źródeł zarobku. No i po trzecie – nie ma innej możliwości formalnej. Do Parku Narodowego Kilimanjaro wejdziesz tylko z licencjonowaną agencją. Agencja ma tragarzy, których musi zatrudnić i już… Później, już podczas trekkingu, dowiem się, że brak aklimatyzacji i tak nie pozwoliłby nam na noszenie większych plecaków. Nawet Ci z nas, wysportowani i młodzi – będą mieli kondycyjne kłopoty kiedy powietrze się już rozrzedzi wraz ze wzrastającą wysokością…

    👣👣Na punkcie startowym (Marangu Gate 1870 m.npm) kucharz przygotowuje lunch. Tragarze zabierają duże plecaki. A my, z takimi małymi, gdzie mieści się tylko woda i jakaś kurtka przeciwdeszczowa… idziemy w końcu pod górę. Nie będę pisał,  że las i jaki, bo to widać na zdjęciach. Kilka słów o tragarzach. Chłopaki naprawdę mają parę w nogach i ramionach. Objuczeni własnym bagażem i plecakami turystów. Dobrze, że chociaż ważą im te plecaki przed zarzuceniem na plecy. Ma być poniżej 15 kg. To podobno nowa dyrektywa władz Parku Narodowego Kilimanjaro. Te 15 kilo to tylko część ładunku, oprócz tego każdy niesie jeszcze drugie tyle na głowie albo właśnie na tym plecaku. Trzeba przecież wnieść całą kuchnię, żywność, swoje własne graty itp. Czasem nie mają nawet odpowiednich butów. Ten który na górze, w pierwszym schronisku, oddał mi wieczorem mój plecak, miał na sobie takie zwykłe wsuwane lakierki, bez żadnego protektora. Mimo wszystko chłopcy są pogodni, nawołują się, rozdają nam uśmiechy, wołają „dżambo” – co znaczy tyle co “cześć”. Nie widać po nich śladu zmęczenia czy zadyszki. Przyzwyczajeni są do swojej pracy.

    👣🫂👣W dół idą szczęśliwi ludzie-turyści, którzy zdobyli już Kili. Mijają nas. Na twarzach widać relaks i spełnienie. Już nie ma stresu, nie ma też niepewności, która wciąż tkwi w każdym z naszych serc. Jest szansa, że my też będziemy mieli takie szczęśliwe twarze podczas powrotu… To już za kilka dni…

    🛖🛖Śpimy w obozowisku pośród drzew. MANDARA HUTS. Nigdy jeszcze nie spałem na takiej wysokości 2700 m.npm. Mamy domek, w którym jest zimno. Niestety ogrzewania brak (nie wymagam ogrzewania, ale jestem zmarzluchem i mimo zasłyszanych opowieści – nie spodziewałem się, że w Afryce, tuż pod równikiem, może być aż tak zimno). Marangu, zwana inaczej Coca-Cola Route, to jedyna trasa, na której obozuje się w drewnianych domkach. Ba…,są tu nawet toalety (nie w domkach, a na zewnątrz, ale są). Wieczorem na niebie gwiazdy są tak widoczne jak w Bieszczadach, które przemierzałem ze 30 lat temu. Droga mleczna aż świeci! Z lasu dochodzą dziwne odgłosy. Nasi przewodnicy mówią, że to małpy. Egzotyka na całego. Idziemy spać. Jutro pobudka o szóstej. To będzie czwarta u nas w Polsce, a jeszcze nie całkiem zdążyliśmy się przestawić. Będziemy się wspinać 1000m do góry, na odcinku 10 km i nocować na 3700 m.npm. Ciekawe jak będzie…

    🫂🍀Pozdrawiam serdecznie! Wojt Cz🍀

Dodaj komentarz

Ostatnio dodane


Obserwuj mnie w Social mediach!

„Ciasto Marchewkowe i Kawa”