Amerykańska przygoda – rozdział 3 – Niagara Falls

Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin

USA intensywnie – rozdział trzeci – Niagara

 

🌊WIELKA WODA! To dopiero drugi dzień naszego pobytu w Stanach, a już będziemy podziwiać ogromny wodospad w Krainie Wielkich Jezior. Marzenie turystyczne wielu ludzi! Słyszałem już od kilku – zobaczyć Niagarę i więcej nic! Dojeżdżamy do Niagara Falls, miasta leżącego po obu stronach granicy kanadyjsko-amerykańskiej. Tu pierwsze zaskoczenie! Zamiast spodziewanego, turystycznego blichtru, znajdujemy zwykłą amerykańską prowincję. Atmosfera zdecydowanie jest bliższa polskiemu Pobierowu, z deptakiem zastawionym chińskimi pamiątkami, brakiem parkingów itp., niż wychuchane miasteczka, na przykład gdzieś na południu Europy. Drobna różnica jest w tym, że w Pobierowie jest znacznie czyściej i jakby nowocześniej. Parking w Niagara Falls znajdujemy dość daleko od Wodospadu. Przy wjeździe stoi czarnoskóry gość, przypominający bardziej bramkarza w klubie nocnym, niż parkingowego. Oczywiście tylko jedna opłata za wjazd (20 dolarów i żadnej opcji opłaty godzinowej), oczywiście tylko gotówka, oczywiście że są wątpliwości czy aby na pewno bezpiecznie jest tu zostawić auto. Nie bardzo mamy czas się zastanawiać, bo jest już popołudnie, a my przecież zwiedzamy, prawie biegnąc…

 

🌊Do wodospadu dochodzimy przez park, po którym, bez wielkiego strachu, biegają wiewiórki. Wreszcie jest! Najpierw widzimy spienioną, wielką rzekę, potem krawędź, za którą ta rzeka spada 50m w dół. Cała, szeroka rzeka spada w dół! Spienione hektotony wody przewalają się przez tą krawędź i z hukiem przypominającym wycie, lecą w dół. I to się dzieje ciągle i ciągle! I trudno jest się od tego oderwać… 

 

🌊Z amerykańskiej strony widok na wodospady jest tylko boczny. Nie da się stąd podziwiać kaskad Niagary w całości. Od początku kusi nas przejście Tęczowym Mostem do Kanady! Moja rodzina bardzo chętnie, ale mnie opadają wątpliwości. A co będzie jak Ci demoniczni (oczywiście tylko w mojej głowie), graniczni urzędnicy imigracyjni nie wpuszczą nas z powrotem do Stanów?! Samochód i cały misternie poukładany plan zwiedzania są po tej stronie granicy. Wszystko może walnąć przez taki głupi przypadek. Wiem, że wielu z Was takie myślenie przyprawi tylko o uśmiech na twarzy, ale dla mnie, wychowanego w przeświadczeniu niedostępności tego kraju, zdawało się to rzeczywistym problemem…

 

🌊Najpierw jednak obowiązkowy punkt programu! Stateczek Maid of the Mist płynący pod samą kaskadę. To dla tej atrakcji głównie tu jesteśmy. Zbiegamy do przystani. Kupujemy bilety i dostajemy granatowe peleryny. Pod wodospadem ciągle pada deszcz kropel wzburzonych przez żywioł. Kilka chwil oczekiwania i płyniemy. Jeden wodospad, drugi, trzeci. Wszędzie mgła i mżawka za którymi przewalają się potężne strumienie wody. Pod wodospadami podobno są wyżłobione przez wodę 60 metrowe głębiny. Czyli większy jest dół pod powierzchnią wody niż wysokość samej kaskady. Potęga żywiołu poraża i przeraża jednocześnie. Z brzegu tego nie widać, nie robi to takiego wrażenia jak z dołu, kiedy spienione strugi zdają się chcieć runąć prosto na Twoją twarz. Gdyby nie foliowa, służbowa peleryna byłbyś cały mokry. Twarz i włosy zresztą są mokre i tak!

 

🌊Po wizycie pod Wodospadem nie zostaje już wiele czasu. Mamy do wyboru, albo odwiedzić Jaskinię Wiatrów, ukrytą za spadającą wodą albo jednak zaryzykować przejście na kanadyjską stronę. Wybieramy Kanadę. Przechodzimy Tęczowy Most. Już z niego wszystkie trzy wodospady Niagary widać w pełni. Dostajemy kanadyjskie pieczątki do paszportów i tym samym mamy w kolekcji odwiedzony kolejny kraj świata, a drugi poza Europą. 

 

🌊Czy wrażenia z tej wizyty dobiegają wyobrażeniom i oczekiwaniom. Niagara dotąd kojarzyła mi się z naturą. Pamiętam islandzkie wodospady Gullfoss i Dettifoss. Podobna, a nawet większa, potęga spadającej w zamgloną otchłań wody, ale w naturalnym otoczeniu. Tutaj wodospady są w samym środku cywilizacji i betonowej architektury. Po stronie Stanów małomiasteczkowa (jak na Amerykę) zabudowa. Hotele i reszta rozrywkowego centrum bez specjalnego ładu i składu, a wszystko nie grzeszy czystością. Po kanadyjskiej czysto, ale są wielkie szklane budowle hoteli i kasyn. Jest deptak przypominający szeroką aleję w Nicei lub innym śródziemnomorskim, wielkim kurorcie. Wieczorem na wodospadach pojawiają się kolory świateł i reflektorów. Może się to dla wielu wydawać atrakcyjne, ale mnie bardziej przypomina wystrzyżonego na wysoki połysk pudelka, zamiast spodziewanego dzikiego wilka. Tak czy owak, spacerujemy, sycimy oczy, napawamy się świadomością bycia właśnie tu i teraz. Kiedy z powrotem przekraczamy granicę jest już całkiem ciemno. Urzędnik ledwie spogląda na nasze paszporty, wizy i każe przechodzić. Uff… wpuścili nas, czyli jutro rano będziemy mogli jechać dalej, tak jak zaplanowaliśmy. Jedyną niedogodnością jest opłata pół dolara od osoby, za ponowne przejście mostem. Opłatę pobiera automat, ale jest tylko na monety. Obok jest drugi automat, który rozmienia banknoty ale pobiera prowizję. Takie małe naciąganko! Traktujemy to jednak raczej z ciekawością, pobłażliwością i przymrużeniem oka, niż ze złością. Może dlatego, że to już grosiki w porównaniu z tym co i tak musieliśmy tutaj wydać. 

 

🌊Ostatni rzut oka na Wodospad i przypominają mi się dwie historie. 

 

🌊Najpierw przed oczami staje obraz zamarzniętych strug Wodospadu. Pogranicze Kanady i Stanów to już północ, w dodatku klimat kontynentalny, więc zimy bywają tu surowe. Wodospad zamienia się dość często w lodospad, a jak donoszą źródła, dwa razy stanął całkiem skuty lodem. Przymykam oczy i widzę. Może jeszcze kiedyś zobaczę na żywo! 

 

🌊Potem przypominam sobie jeszcze typowo amerykańskie story, jak to kolejni śmiałkowie chcieli pokonać Wodospad w zamkniętej beczce. Chyba najbardziej znany przypadek to Annie Edson Taylor, nauczycielka tańca, która tym wyczynem chciała zyskać pieniądze i sławę. “Skok” z Wodospadu odbył się 24 października 1901 roku w zamkniętej, specjalnie wzmocnionej beczce, wyłożonej poduchami i materacem. Chojraczka, o dziwo, przeżyła, a pierwszymi słowami jakimi przywitała wyławiających ją z wody ratowników były “niech nigdy nikt tego nie próbuje”. Ostrzeżenie nie pomogło, jeszcze w 1901r. kolejnych kilkanaście osób próbowało tego wyczynu i tylko dziesięć przeżyło. Jakież to amerykańskie, chciałoby się powiedzieć… ale po zastanowieniu należałoby dodać: jakież to ludzkie…??

 

🌊Jutro wyruszamy w kierunku Chicago. To prawie 600mil (ok. 1000km). Jak na Stany blisko. a w Polsce to chyba odległość pomiędzy skrajnymi punktami po przekątnej kraju, czyli daleko! Tak czy inaczej rozkładamy podróż na dwa dni. Nie mamy planów na śródnocleg, a tym bardziej jakieś zwiedzanie po drodze. Zobaczymy, może się coś ciekawego samo przydarzy…

 

🚙Pozdrawiam serdecznie! Wojt Cz

Dodaj komentarz

Ostatnio dodane


Obserwuj mnie w Social mediach!

„Ciasto Marchewkowe i Kawa”