⛱️⛱️Jak jest z tym ZANZIBAREM? Chyba muszę zacząć od początku…
🛳Prom! Wydawałoby się znane doświadczenie. Tyle razy już pływałem promem, że chyba nic mnie nie zaskoczy. Nie tutaj! Najpierw szaleńcza kontrola bezpieczeństwa. Wyjmowanie kolejnych rzeczy z kieszeni. Cały czas mruga czerwona lampka, a twoje graty są już po drugiej stronie, gdzie tłum ludzi rozszarpuje co się da. Na szczęście i najdziwniejsze, ale nic nie ginie, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Potem odprawa paszportowa. Nie, nie zmieniamy państwa. Zanzibar to dalej Tanzania, ale kiedyś był osobnym krajem. Unia z Tanganiką zrobiła z dwóch państw jedno, ale kontrola paszportowa pozostała. Nikt nie wie dlaczego, może tylko dlatego, żeby urzędnicy mieli nadal co robić. Mzungu (biali) mają pierwszeństwo, więc ustawiają nas poza kolejką. Przy okazji robią rozładunek. Ciężkie wózki z bagażami i towarem mkną z dużą prędkością koło naszych stóp. Niby ktoś to kontroluje, ale kontrolujący raczej uciekają przed toczącym się ciężarem niż są go w stanie zatrzymać. Za nami poczekalnia grzecznie czekających na swoją kolej Tanzańczyków. Spokój na twarzach, jakby nic się nie działo… Czyste szaleństwo! A potem….
⛴️🚢A potem już normalnie, europejsko. Duża klimatyzowana kabina z fotelami lotniczymi. Czysto, pachnąco, schludnie, przyjemnie. Na wielkich telewizorach wyświetlają film. Obok nas siadają wytworni ludzie. Nie wiadomo gdzie się podziali ci wszyscy w obszarpanych, starych ubraniach. Płyniemy ekonomiczną, czyli najtańszą, więc naprawdę nie wiemy gdzie oni są. Gdzieś w tle jest bar z zimnymi napojami i przekąskami. Dwa światy! Jeden szalony podczas boardingu i ten ucywilizowany na statku. Skok w czasoprzestrzeni! A potem…
🛳A potem wszystko od nowa! Najpierw wózki próbują zabić obsługujących, potem otacza nas tłum pasażerów pomieszanych z tragarzami próbującymi wyrwać nam plecaki, żeby zarobić kilka groszy. Dziwna kontrola bezpieczeństwa, no i oczywiście paszportowa. Tym razem jeszcze z wnioskiem wizowym! Nie… znów nie przekraczamy żadnej granicy. To nadal to samo państwo. Tyle, że kolejna pieczątka w paszporcie świadczy, że nam się to nie śniło…
🚖🚖Na szczęście od razu wsiadamy do taksówki, która za całkiem przyzwoite pieniądze wiezie nas czterdzieści kilka kilometrów dalej, do naszego hotelu, prosto do Paje Beach. Mówią, że do jednego z dwóch rajów na wyspie ZANZIBAR. Drugi to Nungwi. Tam będziemy za kilka dni…
⛵️No i co z tym ZANZIBAREM? Nie wiem dlaczego spodziewałem się tu jakiegoś skoku cywilizacyjnego. Może dlatego, że turystyczny, że znany, że kto był ten gorąco poleca… Cywilizacyjnie nic się nie zmienia. Przedmieścia stolicy, przez które jedziemy, to zlepek ruder, prowizorek z eleganckimi sklepami, z przewagą tych pierwszych. Znów można spotkać nieoświetlone motocykle z trójką pasażerów, bez tłumików, rozklekotane rowery, dziewczyny z dużym ładunkiem na głowie i niemowlęciem w chuście na plecach, ale też eleganckie limuzyny. Po godzinie dojeżdżamy na miejsce i rzeczywiście przez chwilę wydaje nam się, że to raj. Nasze bungalowy z widokiem na Ocean. Indyjski, bar z muzyką, drinki, w końcu dobre jedzenie (na lądzie było znacznie gorsze…) i z taką myślą idziemy spać…
⛵️🌊Jeżeli Paje Beach jest rajem, to strasznie dziwnym. Na pewno może być rajem dla białych Mzungu, dla których 5 dolarów w tą czy w tamtą nie ma znaczenia. Dla miejscowych – sam nie wiem… Może dla tych lepiej sytuowanych albo z mieszanych małżeństw, co też jest awansem społecznym bez względu na płeć. Na pewno dla niektórych brzuchatych Europejczyków po czterdziestce czy nawet pięćdziesiątce, trzymających za ręce piękne ciemnoskóre dziewczyny, które w niedużej cenie pozwolą na więcej niż wskazywałaby długość znajomości i jej nieperspektywiczny staż. Dla kiterów, bo kitesurfingowi sprzyja wietrzna pogoda i płytkie wejście do oceanu. No i dla wszystkich, dla których powierzchowna prostota, gorące słońce, palmy, biały piasek i drinki z palemką pozwalają zapomnieć o ciężkich chwilach w europejskim, korporacyjnym kieracie…
🌀Czy mi się podoba? Tak! Jakoś to wszystko się klei. Jakoś mi się przy tym wypoczywa. Daje mi to radość. Chodzę, obserwuję. Zagadują mnie co chwilę (choć marketing “na natręta” nie jest czymś, co dobrze znoszę), uśmiechają się, są mili i czarujący. Nawet wtedy, kiedy jedną ręką chcą cię naciągnąć na kilkadziesiąt dolarów, to drugą cię błogosławią wypowiadając ciepłe słowa. Lubię ich, lubię ich powierzchowną prostotę, lubię ten pozorny luz, farbowanych Masajów na plaży i drinki z palemką. Może na tanią, płatną miłość patrzę z niesmakiem, ale też jakoś rozumiem. W końcu jestem białym, europejskim Mzungu i lubię miłą knajpkę, leżenie na bujanym łóżku pod palmą i dobre jedzenie. Nie zmienię tego. Powtarzać jednak ZANZIBARU nie zamierzam. Znam lepsze miejsca…
⛵️🌊Płyniemy łodzią na rejs. Jest nurkowanie z rurką, na płytkiej rafie, są owoce morza z grilla, są małpki w namorzynowym lesie, jest targowanie ceny za usługę… takie tu mamy atrakcje jak nie leżymy pod palmą, albo nie siedzimy knajpie. Czy w Nungwi będzie inaczej. Wątpię! Na szczęście nie tylko Nungwi i Paje są na tej wyspie, ale o tym następnym razem…
⛱️⛵️No to jak z tym ZANZIBAREM w końcu jest? Na pewno wieje wiatr. Codziennie! Przypomniała mi się też piosenka Krzysztofa Daukszewicza “To jest mój kraj”. Jakoś mi pasuje dzisiaj do ZANZIBARU, a kończy się tak:
⏳️⌛️“Mężczyźni godnie noszą spodnie, bo na to ich jeszcze stać
Ci mają gorzej, co w honorze postanowili trwać
Kobiety niestety – praca, dom i sklep
By trochę wędzonek dzieciom dać na chleb
Poetom bywa czasem dobrze choć częściej bywa źle
Więc jak jest, ja nie wiem sam, po prostu myślę, że
Dla uczciwych to piekło, dla cwaniaków – raj
Dla głupich – głupota, dla mnie to mój kraj”
⏱️Kraj czy Świat – co za różnica…🍀🙉